Autor: Magdalena Zielińska, Niezależny głos w teatrze – Teatralia Trójmiasto – 2010.10
O tożsamości człowieka można mówić na wiele sposobów. Warszawskiemu [teatrowi bez nazwy] udało się to zrobić w taki sposób, że widz nie myśli ze smutkiem: "ale to jest przecież o mnie". Dzięki pozornemu dystansowi można skupić się na spektaklu i jego formie, która w przedstawieniu jest bardzo ciekawa. Dorastanie, niepewność, nadzieja, walka o uwagę innych, naiwność, rozstania, rozczarowania dorosłego życia. To wszystko brzmi dosyć poważnie. Podane jest jednak w lekki i zabawny sposób. Spektakl "O innych sposobach spędzania wolnego czasu" na podstawie wierszy Piotra Macierzyńskiego ukazuje historię życia typowego, dobrze zapowiadającego się kiedyś człowieka. Dowiadujemy się, jak bardzo nie znosił swojego ojca (który był jak komar, bo też nigdy nie dawał mu spokoju), jak chował swoje ulubione pornosy w łazience, jak zakochał się w Justynie, a potem jak brał z nią rozwód... Spektakl przypomina trochę teatr rewiowy, co nadaje lekkości poruszanym tematom. Wypowiedzi aktorów przeplatane są przedwojennymi sentymentalnymi piosenkami śpiewanymi do dźwięków akordeonu i skrzypiec. Stanowią one ironiczny komentarz do rozczarowań ludzkiego życia i prawdziwego wzruszenia. Całość rozgrywa się na typowym osiedlowym podwórku, z huśtawką i trzepakiem, na którym bawi się trójka dzieci. Potem ta trójka zmienia się w swoje matki, dziewczyny, znajomych, pokazując, co dzieje się z tym dobrze zapowiadającym się człowiekiem. Wykorzystanie wierszy Macierzyńskiego sprawia, że spektakl jest rytmiczny. Adekwatne rekwizyty świetnie urozmaicają przestrzeń osiedlowego podwórka, zmieniając jego funkcje, a muzyka doskonale akompaniuje współcześnie brzmiącym "Chryzantemom złocistym" czy "Z tęsknoty do dziewczyny". Najbardziej jednak uderzająca jest mnogość wykorzystanych motywów, co nie odbiera im jednak precyzji i znaczenia.
Autor: Katarzyna Stępniak, www.infotuba.pl – 2011.08
W garderobie Teatru Academia, tuż po spektaklu „O innych sposobach spędzania wolnego czasu”, Anna Szawiel i Anna Kaźmierowska opowiadają o samotności, o tym, dlaczego poeci to dzieci i jak reżyseruje się swoich przyjaciół.
Tęsknicie za dzieciństwem? Anna Szawiel: Ja bardzo. Anna Kaźmierowska: Anka tak, ja nie. Dobrze mi w dorosłym życiu. W pewnych aspektach oczywiście, bo w niektórych życie dorosłe też nie jest łatwe, wiadomo. Ale jako dziecko lubiłam o sobie decydować i to, że teraz mogę w końcu robić to sama, to dla mnie lepiej. A jeśli się tęskni, to za czym? Anna Szawiel: Za taką optyką dziecka. Dziecko wszystkiego jest ciekawe. Dzieci nie mają tych problemów, które cały czas wydają mi się trudne w życiu dorosłym. Trzeba się skupiać na polityce, albo na rachunkach, albo na jakichś rozstaniach, to są jakieś strasznie trudne sprawy. Dzieci nie mają tych problemów. Anna Kaźmierowska: Ale mają inne! Anna Szawiel: Ale z tej perspektywy te problemy są wspaniałe. Oczywiście jak jest się dzieckiem, to chce się jak najszybciej dorosnąć. To, że nic nie wolno, bardzo męczy. Potem jednak traci się to spojrzenie dziecka bezpowrotnie. Dlatego też bardzo lubię poezję i wybrałam ją, bo wydaje mi się, że poeci to są takie dzieciaki, które inaczej patrzą na świat. Poeta może napisać grubą książkę tylko o, powiedzmy, przyrodzie. Oczywiście, zawarte są tam jego przemyślenia, ale normalny, dorosły człowiek, nie będzie zwracał uwagi na takie pierdoły. A dla poety to całe jego życie, on to wszystko chłonie. I myślę, że to poeci mają wspólnego z dzieciakami, bo dzieci są takie też ciekawskie. Aktor chyba też tak powinien… Anna Kaźmierowska: Oczywiście. Anna Szawiel: Ale to w pracy. Anna Kaźmierowska: Dla mnie konkluzją tego spektaklu i powodem, dla którego wzięłam w nim udział, jest to, że życie jest tu i teraz. Nawet jeśli jesteśmy dziećmi ze swoimi problemami , to też przeżywamy je tu i teraz, a także w tym momencie. Za chwilę będę miała pięćdziesiąt lat i będę mówiła „o, jak fajnie było kiedy miałam trzydzieści!”, prawda? Ta perspektywa się zmienia. Chociaż też o tę wrażliwość, o której mówiła Ania. Aby nie dać się stłamsić w te kanony życia doczesnego. Anna Szawiel: Że coś nie wypada… Anna Kaźmierowska: Albo to, że musisz iść do pracy, że musisz pracować od ósmej. „Jak to, nie masz etatu?”, „bo wszyscy tak robią”… Ja nie mam etatu i jakoś żyję. Anna Szawiel: „Dlaczego pan nie jest zameldowany?” Anna Kaźmierowska: Reżyser nam zawsze powtarzał, że przez to 90% populacji jest nieszczęśliwa. Może my jesteśmy w tej szczęśliwszej części, bo mimo, że nie mamy takiej stałej pracy, nie mamy tego, co być może innym daje szczęście, to robimy to, co lubimy. Jest ciężko, bo wiadomo, kokosów nie zbijamy, ale przynajmniej proponujemy coś, co nam się podoba i pokazujemy jak my patrzymy na życie i świat. Powiedzcie mi, jaka jest wasza ulubiona zabawa z dzieciństwa? Anna Kaźmierowska: Ja lubiłam w ogóle się bawić, dużo przebywałam na podwórku. Anna Szawiel: Tak, takie podwórkowe zabawy. W klasy, w gumę? Anna Kaźmierowska: W gumę, albo w tak zwane garaże. Jak się bawi w garaże? Anna Kaźmierowska: No idziesz na garaże i albo się chowasz, albo jedna ekipa goni drugą. Były też takie podchody przez czyjeś mieszkania, strzałki, zadania, które musisz wykonać. Lubiłam takie zabawy… No i oczywiście to, co mamy w spektaklu, czyli taka zamiana rolami. W dzieciństwie też miałam taką zabawę, oczywiście w „Czterech Pancernych”. Ty jesteś Marusia, ty Szarik… Anna Szawiel: Nikt nigdy nie chciał być Szarikiem! Anna Kaźmierowska: Taki był twardy przydział ról. Czy w „Robin Hooda”… Aktorstwo jednym słowem. Anna Szawiel: Chodnikowe aktorstwo. O, to tak jest, ten spektakl jest chodnikowy. Ja z kolei lubiłam zagospodarowywać przestrzeń. Też mieszkałam w blokowisku, w którym się wszyscy budowali i było dużo budów, dużo składów budowlanych i tam albo to miała być przychodnia, albo dom… A, no i były bandy! Ponieważ ja już od dzieciństwa miałam trudny charakter, to nikt mnie nie chciał do bandy i zawsze płakałam w domu „mamo, a Luiza mnie wypędziła z bandy, a ja chcę być w jej bandzie, bo ona jest starsza, a mnie biorą tylko do tej młodszej”… Takie łobuzerskie zabawy. Przy takim tytule spektaklu nie da się nie zapytać: jak spędzacie wolny czas? Anna Szawiel: To zależy ile go jest… Różnie. Tak naprawdę ten spektakl się zaczął od spędzania wolnego czasu z Anią na trawniku na Powiślu, kiedy to wniosłyśmy kocyk i wszystkie tomiki wierszy Piotra Macierzyńskiego, jakie znalazłyśmy. Zaczęłyśmy je czytać i „o, to fajne, weź, załóżmy”, „ale nie mam zakładki”, „to narwij trawy”… I tak spędzałyśmy wrześniowy dzień i tak się to urodziło. To nie zaczęło się od problemu. To nie było: „nurtuje mnie problem aborcji, zróbmy o tym spektakl”. Oczywiście w tych wierszach jest wiele skarbów, wiele ważnych treści, o których można robić sztukę, o które można się pokłócić, są cenne także teatralnie. Ale wszystko zaczęło się od przyjemnego, spokojnego piknikowania. Wręcz nie warszawskiego… Bo miasto kojarzy się z szybkim życiem, z tym, że jest dużo spraw, dużo teatrów, ale można też sobie zrobić w środku miasta taką enklawę. Czyli jak wolny czas, to raczej nie jakieś wielkomiejskie rozrywki? Anna Szawiel: Też… Anna Kaźmierowska: Też… To leży w mojej naturze, ja nie lubię siedzieć bezczynnie, nawet jak mam wolny czas. Nie mogłabym leżeć na trawie dziesięć godzin i podziwiać biedronki, ale generalnie i kajaczki, i czytanie, i rowery… Anna Szawiel: Ja byłam w ZOO ostatnio. Mimo, że spektakl narodził się w takich błogich nastrojach, to wiele w nim kwestii ważnych. Na przykład, padła „teza wciąż czekająca na udowodnienie: kobiety są delikatne”. Wy czujecie się delikatnymi kobietami? Anna Kaźmierowska: Myślę, że Piotrek napisał tak w wierszu, bo zauważył te kulturowe zmiany płci, jakieś wzajemne mieszanie się cech. Pewnie ja też mam mnóstwo męskich cech, bo w jakiś sposób życie zmusza do takich twardych decyzji. Jak się nie ma skąd, to trzeba liczyć na siebie, prawda? Są czasami różne sytuacje, gdzie muszę podjąć decyzję, coś zrobić, więc poniekąd też wolałabym być delikatna, w całości. Subtelna… Wolałabyś? Bo ja nie wiem, czy delikatność teraz to wada czy zaleta… Anna Kaźmierowska: Jak wspomina się te aktorki międzywojenne, to one naprawdę tylko pachniały. Tu jej przynieśli kwiaty i perfumy, po prostu nic, tylko być artystką. Dzisiejszy obraz artystki jest zupełnie inny. Anna Szawiel: Teraz pomyślałam o tym, jak tworzyłyśmy ten spektakl. Przecież my wszystko same tutaj zrobiłyśmy. Anna Kaźmierowska: My wszystko kleimy same, przynosimy, wkręcamy śrubki. No to nie jest typowo kobiece zajęcie… Anna Szawiel: Nie jest tak, że my tylko wychodzimy i pachniemy. Kobiety muszą być zaradne, a zaradność często wyklucza delikatność, bo musisz przedzierać się łokciami. Ale też trzeba pamiętać, że to są wiersze Piotrka, to on to napisał. My wybrałyśmy te, które nam pasowały najbardziej, ale to jest jego postrzeganie, jako poety i naprawdę wrażliwego człowieka, który się jeszcze nie odnalazł za bardzo w tym świecie. I jak go jedna zdzieliła garnkiem po głowie, to nagle się obudził, że kobiety nie są zawsze takie delikatne… Czym są dla Was „inne sposoby spędzania wolnego czasu”, o których jest spektakl? Anna Szawiel: Te inne sposoby spędzania wolnego czasu, to dla nas trochę taki cudzysłów, taka metafora życia. To, jak sobie spędzasz życie. Są różne sposoby, naprawdę i warto nie myśleć, że coś musisz. Musisz, bo sąsiad ma, bo mama ci każe i w telewizorze mówią, że tak trzeba, bo ileś milionów Polaków zarabia tyle, więc i ty tyle musisz. Ktoś może powiedzieć, że marnuję życie na pisanie wierszy i spacery po lesie, ale dla jednego to będzie marnowanie życia, a dla innego marnowaniem życia będzie siedzenie przy biurku sto lat. Warto sobie pamiętać o tym, że życie może bardzo różnie wyglądać i tylko od nas to zależy. Teatr też jest dla Was taką odskocznią od problemów? Anna Kaźmierowska: Absolutnie. To jest… Anna Szawiel: …Oaza. Anna Kaźmierowska: Oaza twojej kreatywności i twórczości, gdzie rzeczywiście możesz zrobić wszystko tak jak chcesz, tu nie ma żadnych ograniczeń. Teatr to takie antidotum. Anna Szawiel: Dla mnie ważne jest też to, że teatr spotyka. To, że sobie teraz tutaj siedzimy w garderobie i gadamy o tym, że był jakiś spektakl, to też jest fajne. To, że ludzie sobie potem nawet w drodze do tramwaju zamienią parę słów o czymś, co ich poruszyło, to też jest uważam jakaś wartość, nie? Że można sobie przyjść, coś pomyśleć, pogadać, zaśmiać się. Teatr to też jest spotkanie. Anna Kaźmierowska: Przeciwko samotności. Wyobrażacie sobie pracować jako ktoś inny, nie w teatrze? Anna Kaźmierowska: Pracujemy! Niestety nie jest tak różowo, że możemy sobie pozwolić tylko na aktorstwo. Ja bardzo chętnie mogłabym przesiedzieć w teatrze całe życie, ale na razie jest to w moim przypadku niemożliwe. Nie jestem aż taką outsiderką, żeby nie dotyczyły mnie przyziemne sprawy, żebym mogła mieszkać w szałasie i nie przejmować się kredytami. Myślę, że są tacy, którzy mogą… W związku z tym, my zawodów to już mamy ze dwadzieścia. Jak choćby? Anna Szawiel: Kierownik produkcji. Anna Kaźmierowska: Sekretarz redakcji, asystentka reżysera, animatorka eventów, przedszkolanka, PR-owiec, instruktor teatralny… To jeszcze w miarę pokrewne zawody, nie siedzicie za biurkiem. Anna Szawiel: Ja pracuję teraz jako sekretarka. Kiedyś jako kelnerka. Czasem siedzimy i za biurkiem, ale nie można porzucać marzeń o twórczej pracy. Anna Kaźmierowska: Ja muszę robić coś z pasją, inaczej jestem po prostu złym pracownikiem i nikt nie ma z tego pożytku. Nie mam takiego charakteru, żeby się dać zniewolić. Musiałabym być w naprawdę krytycznej życiowej sytuacji, żeby nagle być nie wiem, krawcową, albo iść sprzątać w McDonaldzie. Ale chyba byłabym wtedy mega nieszczęśliwa. Jak to jest reżyserować swoich kolegów zespołu, z którymi w innych spektaklach zajmuje się równorzędne pozycje? Anna Szawiel: Nad tym spektaklem pracowaliśmy wszyscy. Ja znam autora, zaczytałam się w jego poezji już dawno dawno temu. Trudno byłoby szukać reżysera i przekonywać go „wiesz, mamy takie fajne wiersze i chcemy z nich zrobić spektakl”. Pewnie może piętnasta osoba powiedziałaby „no dobra, mogę spróbować”, ale nikt nie byłby tak zajarany jak my. Nie było opcji, żeby kogoś szukać, chciałyśmy, żeby to był od początku do końca nasz autorski spektakl. Jako, że ja pierwsza się wkręciłam w te teksty, to na mnie padło, żeby to ogarnąć. Jakoś to trzeba było nazwać, więc nazwałyśmy to reżyserią. Trudno reżyserować przyjaciółkę? Anna Szawiel: To, że z Anią znamy się od dawna i robiłyśmy już razem wiele rzeczy bardzo pomaga w całym offowym działaniu. Wiesz, że możesz na kogoś liczyć. Nie było tak, że wynajmujesz kogoś, płacisz mu dniówkę i wiesz, że po godzinie on nawet o milimetry nie przesunie tego trzepaka ze scenografii. My razem pracowałyśmy na całość, więc dla mnie to, że się znamy było zdecydowanie na plus. A jak to jest być reżyserowanym przez przyjaciółkę? Anna Kaźmierowska: Niefajnie. Nie polecam. Jako doświadczenie – ok, ale nie więcej niż raz. Sytuacja, w której trwa próba, gramy, a tu nagle Ania wychodzi z roli i mówi: „nie, nie, nie tak” jest dość krępująca. To burzy kontakt. Jeśli gramy, to grajmy, a jeśli chcesz być reżyserem to bądź tylko reżyserem, wtedy mnie byłoby łatwiej się podporządkować. Anna Szawiel: Tak, dla mnie to też było trudne. Musiałam być na scenie i oglądać spektakl z zewnątrz. Anna Kaźmierowska: I ja musiałam grać z duchem Ani… Anna Szawiel: Zdecydowanie bardziej komfortowo czuję się, jak jestem tylko w jednym miejscu na raz. Z dalszych cytatów ze spektaklu: „dopiero kiedy Bóg stworzył kobietę, mężczyzna poznał, co to samotność”. Myślicie, że ludzie są teraz samotni? Anna Kaźmierowska: Bardzo. Anna Szawiel: Tak jeszcze nie było. Anna Kaźmierowska: No, tego nie wiemy, czy tak nie było, bo trudno powiedzieć, czy ludzie trzysta lat temu byli samotni. Ale wydaje mi się, że teraz jest to temat jak najbardziej aktualny. Podjęłyśmy go w spektaklu „Justyna, siostra mojej” , stąd się wziął. To właśnie przez to, że człowiek jest samotny w dramatycznych sytuacjach. Już nie mówię o chorobach psychicznych, ale naprawdę rzadko jest ktoś, kto rzeczywiście wyciągnie do ciebie rękę i ci pomoże w trudnym momencie. Chociażby zadzwoni, żeby zapytać jak się czujesz. Wiele nie trzeba – „chodź, wyjdziemy na spacer”, albo „wiesz co, to ja ci pomogę”… Już nie mówię o skrajnościach typu ten Norweg [mowa o Andersie Behringu Breiviku – red.], który po prostu już zwariował, ale to też się skądś wzięło u niego. Anna Szawiel: On musi być bardzo samotny. Jeśli ktoś robi takie rzeczy, to znaczy, że nie ma wokół niego nikogo, kto by zauważył, że coś jest nie tak. No a dzieci jakie są samotne, jak się bawią tylko z komputerami, a nie ze sobą na podwórkach. Też tak jest coraz częściej. I to też rodzi wiele negatywnych emocji, gdy się tak odcina od społeczeństwa, od wszystkich, nie? Bo co to jest za towarzysz – gra komputerowa? Czyli „inne sposoby spędzania wolnego czasu”, to właśnie inne niż komputer? Anna Szawiel: To na pewno. Anna Kaźmierowska: Tak, to ma być kontakt żywy, z naturą, z właśnie jakimś fajnym towarzystwem, z którym można porozmawiać, pobyć ze sobą tak po prostu, zjeść razem czereśnie. My z Anią akurat praktykujemy taką naszą przyjaźń i oprócz pracy rzeczywiście z nas to wypływa, bo tak jest, że oprócz tego, że pracujemy razem, to się przyjaźnimy. I gdyby zabrakło takich osób wokół mnie, to też bym się czuła na pewno samotna. Podobno wszyscy ludzie w XXI wieku są w jakiś sposób chorzy psychicznie. Też tak myślicie, czujecie taką tendencję, że z każdym teraz jest coś nie tak? Anna Kaźmierowska: Tak, zdecydowanie. Teraz ludzie są nerwowi, jakoś zagubieni ze swoimi emocjami. Wszyscy są na krawędzi. Anna Szawiel: Czytałam, że kiedyś było tak, że miasta, które były otoczone murami, gdzie byli ludzie i światła, to była taka ostoja bezpieczeństwa. Ludzie z lasów i wsi zjeżdżali do miast, żeby poczuć się bezpiecznie. A teraz jest kompletnie odwrotnie. Ludzie w mieście nie czują się bezpiecznie, są na maksa zestresowani. Nie czują się bezpiecznie i w swoich domach, i w tym, czy będą mieli robotę, w tym, czy nie przejedzie ich samochód, czy jakiś koleś nie podłoży bomby. Teraz miasta są właśnie siedliskiem stresu. I mam wrażenie, że to wpływa na wszelkie zaburzenia psychiczne. A jest na to jakaś recepta, jak myślicie? Anna Szawiel: Ja myślę, że to już tak daleko zabrnęło, że niewiele da się zrobić. Anna Kaźmierowska: Przegapiamy te małe kroki, które prowadzą do poważnych problemów. To widać w rodzinach, gdzie się nie reaguje na kłopoty dzieci, przez co one już od samego początku są czegoś pozbawione. A z dalszych cytatów ze spektaklu: „nie ma takich tabletek, żeby zapomnieć”. Chciałybyście, żeby były tabletki, które pozwalają zapomnieć o przykrych sprawach? Anna Kaźmierowska: To trochę niebezpieczne, bo też złe czy przykre doświadczenia, też kształtują i zapewniają jakąś równowagę. Nie masz potem punktu odniesienia, jeśli wszystko jest takie super. Połykasz sobie tabletkę i jest constans. Człowiek wtedy ani by się nie rozwijał, ani nie miałby w sobie głębokich emocji, nie łapałby dystansu. Nie przemyślałby swojego życia ileś razy. Anna Szawiel: W naszym zawodzie pamiętanie jest bardzo ważne. Musisz pamiętać emocje, sytuacje, które cię do tych emocji doprowadzają, żeby potem wypracowywać to na scenie. Jak masz mało doświadczeń, bo nie chcesz o tych złych pamiętać, to w ogóle nie ma opcji. Ja chyba bałabym się zażywać takie tabletki, w końcu nigdy nie wiadomo, co może cię ukształtować. Anna Kaźmierowska: Tak, staram się tego uczyć, żeby pamiętać, że nawet kiedy dzisiaj jest źle, źle, źle, to wiem, że to minie. Staram się nie tkwić w tym, tylko odgarniać te czarne chmury i godzić się z tym, że tak już jest w życiu. Dziękuję Wam bardzo za rozmowę.