Autor: Monika Żmijewska [Gazeta Wyborcza], 26.10.2004
Bal z "Celiną" - premiera w BTL
Czarne Ziutki, killerów kilku, Celiny i skoczne Helki - słowem mroczny świat jak ze "Złego" Tyrmanda przywołują studenci Akademii Teatralnej na scenie Białostockiego Teatru Lalek. A po godzinie serwują wszystkim skok w jeszcze mroczniejszy wiek XXI. Mimo mroczności jest jednak śmiesznie. Choć przydługo .
Mowa o "Krótkim kursie dobrego smaku, czyli operze jednego kelnera" - spektaklu przygotowanym przez Wojciecha Szelachowskiego (szefa artystycznego BTL) i studentów Akademii Teatralnej. Spektakl z prawie 30 piosenkami studenci po raz pierwszy pokazali przed wakacjami, przy okazji zdając egzamin z piosenki aktorskiej. Teraz, po drobnych poprawkach, Szelachowski spektakl firmuje jako premierę BTL. I dobrze. Bo - tak jak w sążnistej recenzji przed kilkoma miesiącami napisaliśmy - "opera" warta jest pokazania szerszej publiczności. Szkoda jednak, że - tak jak sugerowaliśmy - reżyser nie przykrócił znacznie widowiska (wymogi egzaminu, w którym wyśpiewać się muszą wszyscy - to jedno, gotowy spektakl - to wszak drugie). Szkoda, bo dwuipółgodzinnego spektaklu z przerwą niektórzy mogą nie zdzierżyć.
Tyle zarzutów, teraz pochwały. Trzeba przyznać, że na większość młodych aktorów patrzy się i słucha z przyjemnością. Wdzięku i świeżości mają sporo. Przede wszystkim jednak naprawdę nieźle śpiewają (nasi faworyci to m.in.: Ewa Szlachcic, Anna Kaźmierowska, Katarzyna Siergiej). Kilkorgu te parę prób więcej wyszło na dobre, ci zaś, co warunki głosowe mają słabsze, nadrabiają pomysłem na postać i całym arsenałem min. A w "operze" mają pełne pole do popisu, bowiem każdy ze śpiewaków swoją piosenkę (utwory sprzed pół wieku m.in. Grzesiuka czy Stanisława Staszewskiego) wykonuje dwa razy. Najpierw w aranżacji raczej tradycyjnej i takiej też scenografii (ponura knajpa rodem z lat 50.). Potem - w pubie XXI wieku w rytmach punkrockowych, psychodelicznych czy hiphopowych. I właśnie ta nagła przemiana dostarcza widzom wielkiej uciechy, którzy kolejne wykonania już raczej oglądają, niż słuchają. Wyobraźmy sobie bowiem ponurego Ziutka śpiewającego "Celinę", który po przerwie zmienia się w drag queen. Albo drżącego z miłości młodzieńca zakochanego w pannie Franciszce, który po zmianie emploi staje się skinem dyszącym nienawiścią do Żydów. Przypomnijmy jeszcze tylko o strukturze spektaklu, wskazującej na "kursowy" rodowód. Szelachowski, znany z "kursów" wszelakich ("Krótki kurs wychowania seksualnego" czy "Krótki kurs piosenki aktorskiej"), swoje nowe dzieło zbudował na kształt śpiewogry. Tradycyjnie więc jest tu dwóch głównych bohaterów, z których jeden poucza, drugi zaś jest pouczany. W "operze" poucza natrętny klient, który peroruje o zaletach dżentelmena (znakomity Krzysztof Dzierma). Pouczany zaś jest rozzłoszczony kelner (Jakub Ehrlich). Wszystko to przy znakomitej muzyce, granej na żywo (Marek Kulikowski, Piotr Chociej i Andrzej Beya-Zaborski).
Zobaczyć i posłuchać warto.
Autor: Jerzy Szerszunowicz [Kurier Poranny], nr 253/27.10.04 – 29.10.2004
"Krótki kurs dobrego smaku" w reż. Wojciecha Szelachowskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym. Wojciech Szelachowski nie ustaje w dziele edukowania publiczności - tym razem zafundował nam "Krótki kurs dobrego smaku czyli operę jednego kelnera". Na pierwszym pokazie "Krótkiego kursu dobrego smaku" Krzysztof Dzierma dal się ogolić "na zero". W ostatnią niedzielę [24 października] poprzestał na farbowaniu włosów, ale publika zgromadzona w Białostockiem Teatrze Lalek i tak była pod wrażeniem. "Krótkich kursach" piosenki aktorskiej, wychowania seksualnego i poezji dziecięcej Wojciech Szelachowski popełnił "Krótki kurs dobrego smaku". Istotą każdego "krótkiego kursu" są piosenki i nauki moralne. Tych ostatnich udziela jakiś mistrz, a wysłuchuje oporny uczeń. W "Krótkim kursie dobrego smaku" mamy do czynienia z klientem i kelnerem. Klient Krzysztof Dzierma odczytuje kolejne zasady, którymi powinien kierować się w życiu gentelmen. Stara się pouczyć kelnera (Jakub Ehrlich). W międzyczasie konsumuje i popija czystą wódkę. Kelner, oprócz dań i napojów serwuje "coś do kotleta", czyli kolejne piosenki. Schemat znany - tu zaskoczeń nie będzie. Niespodzianką są jak zwykle same piosenki i konstrukcja widowiska. Sentymentalnie przed burzą W "Krótkim kursie dobrego smaku" każda piosenka śpiewana jest dwa razy. W pierwszym akcie lirycznie lub klasycznie - w drugim zaskakuje wściekłym wrzaskiem lub nietypowym aranżem. Gwałtowniej przemianie ulega też Krzysztof Dzierma - z dobrze wychowanego, spokojnego klienta staje się rozwrzeszczanym, chamskim i coraz bardziej pijanym właścicielem lokalu rozrywkowego. Jaki stąd morał? Chamstwo i zezwierzęcenie zamiast kultury osobistej, hałas i ryk zamiast muzyki i dobrego śpiewania? Trudno powiedzieć, bo o ile wizerunek lokalu i głównych bohaterów zmienia się zdecydowanie na gorsze, to wykonane "w złym guście", dalekie od oczekiwań i przyzwyczajeń słuchaczy piosenki w kilku przypadkach okazują się bardziej interesujące. Kto chce, niech się nad tym głowi. Ci, którzy przyjdą po prostu posłuchać znanych szlagierów powinni dobrze się bawić - a bez wątpienia nie powinni się nudzić. Zimny drań i gorące bubliczki. Piosenkowe menu "Krótkiego kursu dobrego smaku" jest naprawdę apetyczne. Właściwie składa się z samych szlagierów - "Ballada jarzynowa" Wasowskiego i Przybory, "Celina" Stanisława Staszewskie-go, "Mam chłopczyka na Kopernika" Tuwima, a także takie hity jak "Panna Franciszka", "Bal na Gnojnej", "Bubliczki", "Bari bari-" i "Zimny drań". Prezentując piosenki w dwóch różnych aranżach (napracował się przy nich z wielkim powodzeniem Marek Kulikowski), Wojciech Szelachowski wydobywa z nich treści, których byśmy nawet nie podejrzewali. Ballada "Panna Franciszka" zamienia się w wyznanie rozwścieczonego skina (warty uwagi, szczególnie w pierwszym akcie Tomasz Czaplarski), a krwawa ballada "Syn ulicy" przeistacza się dzięki rewelacyjnemu Łukaszowi Bugowskiemu w czystej wody hip-hop. Jednak najlepsze są bodaj te piosenki, które odmieniają się w sposób mniej nachalny. Tak się dzieje w przypadku doskonałego w obu aktach Marcina Młynarczyka. Z pomocą wspomnianych wcześniej panów Czaplarskiego i Bugowskiego zamienia on "Celinę" w estradową perełkę - bez wątpienia najbardziej "wystrzałowy" numer całego kursu. Co najmniej równie miłym zaskoczeniem jest Anna Kaźmierowska w piosence "Rum Helka". O ile w pierwszym akcie mamy do czynienia z wykonaniem poprawnym, to w drugim czeka nas prawdziwy rarytas - dziewczyna dynamit budzi się po radosnej libacji i ten sam tekst "na naszych uszach" odmienia diametralnie swój sens. By miara tych sukcesów była pełna, wypada dodać, że wszyscy wykonawcy są jeszcze studentami. Chciałoby się, by cały program był równie udany. I niemal jest. Owo "niemal" sprawia, że momentami zakrada się nuda i lekkie znużenie... Mamy kabaret! Na zakończenie jeszcze jedna uwaga: w "Krótkim kursie dobrego smaku" muzyka gra "na żywo". Kapela w składzie Marek Kulikowski (instrumenty klawiszowe), Piotr Chociej (kontrabas, gitara basowa) i Andrzej Beya-Zaborski (perkusja) towarzyszy wykonawcom w rzewnych balladach, tangach, kawałkach jazzowych i ciężkim łomocie. Gdy się tego posłucha, to wszelkie gadanie o oszczędnościach zaczyna drażnić, a przedstawienia muzyczne z muzyką tzw. mechaniczną wyda się tym, czym są - nieporozumieniem. Nowa sala Białostockiego Teatru Lalek idealnie nadaje się na recital, małe formy teatralne i kursy Wojciecha Szelmowskiego. Do pełni szczęścia brakuje tylko małej czarnej, lampki wina i... mielibyśmy w Białymstoku Kabaret. Taki prawdziwy, przypominający ten, który znamy ze słynnego filmu "Cabaret". Można sobie pomarzyć...